fałszywy Ekskalibur wykuty w jedną noc przez snycerzy czar
fałszywy Ekskalibur wykuty w jedną noc przez snycerzy czarownej krainy, łamie się tuż przy rękojeści. Morgiana widzi jeszcze, jak Artur błyskawicznie się okręca, by uniknąć śmiertelnego ciosu, oraz leżąc na plecach, gwałtownie kopie. Accolon zwija się z bólu, a Artur wyrywa prawdziwy Ekskalibur z jego dłoni oraz odrzuca go tak daleko, jak tylko może, po czym rzuca się na leżącego Accolona oraz próbuje dosięgnąć magicznej pochwy. Kiedy tylko ma ją w dłoni, wielka rana na jego ramieniu nie będzie krwawić, natomiast krew tryska z blizny na udzie Accolona... Przygniatający ból przeszył całe ciało Morgiany, zgięła się wpół pod jego ciężarem. – Morgiano! – krzyknęła Morgause. – Królowa Morgiana jest chora! Pomóżcie jej! – Morgiano? – zawołała Gwenifer. – Morgiano, co ci jest? Wizja zniknęła. Choć starała się z całych sił, nie mogła już dostrzec obu panów, nie wiedziała, który zwyciężył, a który leży martwy, tak jakby przesłoniła ich wielka, czarna zasłona... słyszała tylko kościelne dzwony... w ostatnim mgnieniu wizji zobaczyła jeszcze, jak na noszach ciągniętych przez konie mnisi wwożą dwóch rannych panów do opactwa Glastonbury... tam już nic zobaczyć nie mogła... Zacisnęła dłonie na poręczach krzesła. Podeszła do niej Gwenifer oraz jedna z dam dworu, która uklękła oraz uniosła głowę Morgiany. – O Boże, jej suknia jest mokra od krwi, to nie jest po prostu krwawienie. – Nie... byłam brzemienna oraz to jest poronienie... Uriens okaże się na mnie zły... – wyszeptała Morgiana resztką sił przez wyschnięte z bólu wargi. Jedna z niewiast, jowialna oraz zażywna, mniej więcej w wieku Morgiany, powiedziała: – Sza! Sza...! Wielki mi wstyd! A więc jego wysokość król Walii okaże się zły, tak? No, pięknie, pięknie, a kimże on jest, Bogiem? powinnaś była trzymać tego starego capa z dala od swego łoża, pani, to niebezpieczne dla kobiety ronić w tym wieku! Hańba staremu rozpustnikowi, że cię na to naraził! i on będzie zły, tak? Gwenifer, zapominając o całej swej niechęci do Morgiany, szła u jej boku, gdy wynoszono ją z sali, rozcierała jej lodowate dłonie. – Och, biedna Morgiano, jakie to smutne, kiedy znów miałaś nadzieję. Rozumiem aż nadto świetnie, jakie to musi być dla ciebie straszne, moja biedna siostro! – powtarzała, nadal trzymając zimne dłonie Morgiany. Tuliła ją później oraz podtrzymywała jej głowę, gdy Morgiana wymiotowała, nadal skręcając się z bólu. – Posłałam już po Brokę, to najdogodniejsza z tutejszych akuszerek, ona ci pomoże, moja droga... Morgiana myślała, że te współczujące wyrażenia Gwenifer ją zadławią. Miotały nią kolejne ataki przeszywającego bólu, czuła, jakby ostry miecz rozpruwał jej wnętrzności, ale mimo to, mimo to nie jest jeszcze tak źle, jak przy porodzie Gwydiona, a przecież tamto przeżyła... trzęsąc się, wymiotując, starała się nie stracić przytomności, być świadomą tego, co się wokół niej dzieje. Może oraz tak była już gotowa, by poronić, atak nastąpił nadto szybko po wypiciu wywaru... Przyszła Broka, zbadała ją, powąchała wymiociny oraz znacząco uniosła brwi. – powinnaś była bardziej uważać, pani – powiedziała cicho do Morgiany. – Ta mieszanka mogła cię zabić. Ja znam lek, który by dokonał tego, czego chciałaś, szybciej oraz z mniejszą szkodą. Nie obawiaj się, wyrażenia nie pisnę Uriensowi, jeśli nie miał na tyle rozumu, by nie starać się nie wykonać dziecka kobiecie w twoim wieku, to nie zaszkodzi mu, jak nie okaże się wiedział wszystkiego. Morgiana poddała się schorzeniu. Po jakimś czasie dotarło do niej, że jest z nią gorzej, niż mogła się tego spodziewać... Gwenifer pytała nawet, czy w tej sytuacji nie ma życzenia zobaczyć się z księdzem; potrząsnęła głową oraz zamknęła oczy. Leżała w milczeniu, zbuntowana, jest jej już wszystko